Trish
Uczelnia była naprawdę ogromna. Zanim doszłam do gabinetu dyrektora, załatwiłam formalności i dotarłam do siedziby siostrzeństwa ΔΣΦ minęła co najmniej godzina. Spodziewałam się, iż mimo wysokiego prestiżu uczelni akademik będzie wyglądał jak każdy inny, ale jakże się pomyliłam. Dom, w którym spały studentki wyglądał jak wybudowany niespełna pięć lat temu, ściany były idealnie czyste, bez żadnego, choćby maleńkiego graffiti, okna lśniły, a świeżo pomalowana balustrada prezentowała się jak wyjęta prosto z reklamy. Serio. Budynek wydawał się właściwie idealny.
Na myśl co może czekać mnie w środku poprawiłam kołnierzyk koszuli. Jestem totalnym żółtodziobem. W dodatku, z tego co słyszałam, pierwszakom nigdzie nie jest łatwo, a to miejsce nie było wyjątkiem.
Pokoje są dwuosobowe, czyli na pewno będę miała współlokatorkę.
Tylko, proszę, niech nie będzie skończonym plastikiem - modliłam się w duchu. Nie żebym nie tolerowała pustaków, lecz w ich towarzystwie potrzebuje, że tak powiem, kompletnej izolacji. Wolę, żeby mnie ignorowały, niż by zaczęły próbować wciągnąć w swoją fałszywą rozmowę. Brzmi to jakbym była aspołeczna, ale to nie do końca tak. Są po prostu ludzie, których nie potrafię zdzierżyć. Nie ma chyba osoby na świecie, lubiącej wszystkich jednakowo.
Jeszcze raz westchnęłam głęboko, poprawiłam torbę na ramieniu, po czym sprężystym krokiem ruszyłam do drzwi. Skrzydło otworzyło się bezszelestnie, a ja ostrożnie weszłam do środka. Lewo: nikogo nie ma. Prawo: żywej duszy nie widać. Spojrzałam na kartkę, którą dostałam od rektora i sprawdziłam, jak mam dojść do swojego pokoju. Na wprost wejścia znajdowały się schody na piętro i tam ruszyłam. Położyłam jedną dłoń na barierce, by pomóc sobie z ciężkim bagażem, cały czas szukając jakiegoś ruchu. Gdy dotarłam na piętro, usłyszałam przytłumione dudnienie basów. Ruszyłam dalej lewym korytarzem, sprawdzając zaznaczone na drzwiach numery pokoi. 24... 24... 24... W miarę oddalanie się od schodów muzyka stawała się głośniejsza. W końcu znalazłam się tuż przed drzwiami zza których wydobywał się dźwięk. Pokój numer 32. Muszę na przyszłość zapamiętać tę liczbę.
Z głową pełną niepotrzebnych myśli stanęłam w końcu przed wejściem do miejsca, gdzie będę mieszkać przez następne kilka lat. Zaczęły mi się niekontrolowanie pocić ręce, więc pośpiesznie wytarłam je w materiał spodni. Jeszcze parę razy odetchnęłam i ułożywszy niesforny kosmyk na ucho, otworzyłam drzwi.
Na myśl co może czekać mnie w środku poprawiłam kołnierzyk koszuli. Jestem totalnym żółtodziobem. W dodatku, z tego co słyszałam, pierwszakom nigdzie nie jest łatwo, a to miejsce nie było wyjątkiem.
Pokoje są dwuosobowe, czyli na pewno będę miała współlokatorkę.
Tylko, proszę, niech nie będzie skończonym plastikiem - modliłam się w duchu. Nie żebym nie tolerowała pustaków, lecz w ich towarzystwie potrzebuje, że tak powiem, kompletnej izolacji. Wolę, żeby mnie ignorowały, niż by zaczęły próbować wciągnąć w swoją fałszywą rozmowę. Brzmi to jakbym była aspołeczna, ale to nie do końca tak. Są po prostu ludzie, których nie potrafię zdzierżyć. Nie ma chyba osoby na świecie, lubiącej wszystkich jednakowo.
Jeszcze raz westchnęłam głęboko, poprawiłam torbę na ramieniu, po czym sprężystym krokiem ruszyłam do drzwi. Skrzydło otworzyło się bezszelestnie, a ja ostrożnie weszłam do środka. Lewo: nikogo nie ma. Prawo: żywej duszy nie widać. Spojrzałam na kartkę, którą dostałam od rektora i sprawdziłam, jak mam dojść do swojego pokoju. Na wprost wejścia znajdowały się schody na piętro i tam ruszyłam. Położyłam jedną dłoń na barierce, by pomóc sobie z ciężkim bagażem, cały czas szukając jakiegoś ruchu. Gdy dotarłam na piętro, usłyszałam przytłumione dudnienie basów. Ruszyłam dalej lewym korytarzem, sprawdzając zaznaczone na drzwiach numery pokoi. 24... 24... 24... W miarę oddalanie się od schodów muzyka stawała się głośniejsza. W końcu znalazłam się tuż przed drzwiami zza których wydobywał się dźwięk. Pokój numer 32. Muszę na przyszłość zapamiętać tę liczbę.
Z głową pełną niepotrzebnych myśli stanęłam w końcu przed wejściem do miejsca, gdzie będę mieszkać przez następne kilka lat. Zaczęły mi się niekontrolowanie pocić ręce, więc pośpiesznie wytarłam je w materiał spodni. Jeszcze parę razy odetchnęłam i ułożywszy niesforny kosmyk na ucho, otworzyłam drzwi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz